Woda, diamenty i Karol Marks
6 min read
„Dlaczego woda, która jest niezbędna do życia, jest tania, podczas gdy diamenty są bardzo drogie, choć można się bez nich obejść?”. Odpowiedź na to pytanie może niektórym wydać się banalna, ale niezrozumienie tego konceptu miało tragiczne konsekwencje dla historii świata. Z błądzenia właśnie w tej kwestii wyrósł marksizm i w konsekwencji zbrodniczy komunizm.
„Paradoks wody i diamentu”
Problem różnicy w wartości różnych dóbr fascynował ludzi od wieków. Pierwszym myślicielem, o którym wiemy na pewno, że próbował go rozwiązać, był Arystoteles. To on sformułował go właśnie na przykładzie wody i diamentu – jednak nie był w stanie w pełni na niego odpowiedzieć. Później kwestia ta frapowała jeszcze wielu myślicieli, ale paradoks nie znalazł satysfakcjonującego rozwiązania przez ponad dwa tysiące lat.
Dlaczego płacimy za coś nie akurat tyle a tyle? Dlaczego jedne dobra cenimy bardziej a inne mniej? Arystoteles szukał czegoś, co byłoby w różnych dobrach wspólne – by na bazie tej wspólnej substancji można je było jakoś porównać. W podobnym kierunku w XVIII wieku szli pierwsi przedstawicieli nowej dyscypliny – ekonomii – Adam Smith czy Dawid Ricardo, błędnie upatrując tej wspólnej części w poniesionych kosztach wytworzenia dobra (teoria kosztowa) czy też w pracy włożonej w jego wykonanie (teoria laborystyczna).
Pozorna sprzeczność w tym paradoksie wynika z nieodróżniania wartości użytkowej danego dobra od jego wartości wymiennej. Woda ma dla nas wartość użytkową – to znaczy, że wiemy do czego możemy ją zastosować, np. do ugaszenia pragnienia, do utrzymania higieny czy rolnictwa. Również diamenty możemy jakoś wykorzystać – głównie do wyrobu biżuterii. Ale ustalenie ich ceny to już zupełnie inna kwestia.
Użyteczność krańcowa
Rozwiązanie paradoksu stało się jasne dopiero pod koniec XIX w. Wtedy to trzech ekonomistów – co bardzo ciekawe, zupełnie niezależnie od siebie – przedstawiło nową koncepcję: użyteczności krańcowej (marginalnej). William Stanley Jevons, Léon Walras i urodzony w Nowym Sączu, Carl Menger, założyciel tzw. szkoły austriackiej w ekonomii, zwrócili uwagę, że przecież w życiu gospodarczym nigdy nie porównujemy dóbr w całości, ale zawsze porównujemy ze sobą poszczególne ich jednostki. A te poszczególne jednostki mają dla nas różne znaczenie w zależności, ile ich posiadamy i do czego potrzebujemy.
Załóżmy na przykład, że mamy pięć litrów wody – każdy z nich będzie miał dla nas malejące znaczenie w zależności, na co będzie przeznaczony. Powiedzmy, że pierwszy przeznaczymy na zaspokojenie naszej najważniejszej potrzeby – wypijemy go, by przeżyć. Jeśli zrobimy już tę najważniejsza rzecz, drugim możemy napoić psa. Trzeciego użyjemy, żeby się umyć, czwartego, żeby podlać rośliny w domu, a piątego by umyć buty. Kolejno konsumowane jednostki dobra przedstawiają coraz mniejszą wartość użytkową – oczywiście według naszej indywidualnej skali potrzeb. Na tym polega właśnie tzw. prawo malejącej użyteczności krańcowej.
Subiektywna teoria wartości
W zwykłej sytuacji, czyli w warunkach obfitości wody i rzadkości diamentów, wartość użytkowa pierwszej jednostki diamentu będzie oczywiście wyższa od krańcowej użyteczności wody, ale jednocześnie niższa od sumy użyteczności czerpanej z konsumpcji wszystkich jednostek wody.
Wyobraźmy sobie natomiast sytuację, że woda staje się dobrem rzadkim. Lądujemy na pustyni i stajemy przed wyborem: jeden litr wody czy jeden diament? Ale po co nam diament, jeśli alternatywą jest śmierć z pragnienia? Co z tego, że ten diament jest wart majątek u jubilera w Nowym Jorku? Wiemy, jak diamentu użyć, czyli wiemy, jaką ma wartość użytkową, ale w tym momencie nie ma on dla nas wartości wymiennej.
I tak jest z wszystkimi dobrami w gospodarce. W warunkach wolnej konkurencji cena rynkowa (a więc wartość wymienna) nie jest określana przez żadną wrodzoną właściwość dobra ani przez ilość pracy niezbędną do jego wytworzenia, ale przez znaczenie, jakie człowiek przypisuje temu dobru dla osiągnięcia zamierzonych przez siebie celów. Jest to kwestia subiektywna.
Jeśli już dochodzi do dobrowolnej wymiany, to znaczy, że obie strony transakcji subiektywnie postrzegają dobra, pracę lub pieniądze, które otrzymują, jako posiadające wyższą wartość niż dobra, pracę lub pieniądze, które oddają. Według teorii wartości subiektywnej, wartość można stworzyć przenosząc własności rzeczy na kogoś, kto ceni ją wyżej. A więc to dobrowolne transakcje zwiększają całkowite bogactwo w społeczeństwie.
Kuglarstwo Marksa
I tu dyskusja na temat wartości powinna się zakończyć, a inne teorie można by przytaczać co najwyżej jako historyczne ciekawostki, gdyby nie to, że bardzo namieszał pewien teoretyk komunizmu – Karol Marks. Marks uważał, że to jednak praca stanowi substancję wartości. W swoim wnioskowaniu odwoływał się – gdy mu to było wygodne – do Smitha oraz Ricardo i starał się nawet w pokrętny sposób wykorzystać rozumowanie Arystotelesa. Marks manipuluje zawsze tam, gdzie jego argumenty są słabe i wie, że zostaną obalone. Zaczyna np. analizę dób wymiennych od całkowitego wykluczenia darów natury, do których wytworzenia pracy nie potrzeba, a przecież np. ziemia należy do najważniejszych przedmiotów wymiany. O tym wiedział Arystoteles i wie każde dziecko. Gdyby Marks sprytnie ich nie wykluczył, całe jego teoretyzowanie nie miałoby sensu.
Marks całkowicie pomija znaczenie innego kluczowego czynnika produkcji: kapitału czyli produktywnych oszczędności. Nie ma też szans, żeby docenił znaczenie przedsiębiorcy, jego wiedzy, czasu poświęconego na prowadzenie trudnej kalkulacji ekonomiczni i gotowości do ryzykowania bankructwem. Żeby chociaż zastanowił się, że przecież maszyny z czasem się psują, i trzeba je uzupełniać… To wszystko nie ma według niego żadnego znaczenia dla kreacji wartości – liczy się tylko praca pracowników. A skoro tak, to z łatwością stwierdza dalej, że są oni wykorzystywani, bo nie płaci się im wszystkiego, co wytworzyli. Wychodzi mu też, że pracownicy są w jakiś sposób przywiązani do klasy robotniczej i są w konflikcie z klasą kapitalistów. Tego też nie da się jednak w żaden sposób uzasadnić. Klasy i kasty mogą istnieć tylko tam, gdzie członkostwo w takiej grupie jest wymuszone prawnie, np. w dawnych Indiach czy systemie pańszczyźnianym. Tymczasem w wolnym społeczeństwie człowiek może być w danym momencie życia zwykłym pracownikiem fabryki, a później samemu zgromadzić kapitał i zostać właścicielem zakładu pracy.
Eugen von Böhm-Bawerk, ekonomista z tradycji austriackiej szkoły ekonomii, uczeń wspomnianego już Carla Mengera i dwukrotny minister finansów Austro-Węgier w pracy Karol Marks i koniec jego systemu[1] wykazał wszystkie błędy w rozumowaniu Marksa. Teorie Marksa polegają na grze słowami oraz prymitywnym i nieuczciwym pomijaniu niewygodnych faktów i założeń. Tak właśnie Marks doszedł do „zbudowania” swojej teorii wyzysku i walki klas, a bazuje to wszystko na całkowicie błędnej teorii wartości opartej na pracy. Na krytykę Böhm-Bawerka Marks nie potrafił nigdy odpowiedzieć. Mark Blaug, wybitny historyk myśli, nazwał teorie Marksa „zręcznym kuglarstwem, które wystrychnęło na dutka całe pokolenia czytelników”. Niestety, miały one wpływ na tysiące ludzi, zwodziły wielu o szlachetnych intencjach i stały się wygodnym pretekstem dla totalitarnego systemu komunistycznego. Wywody Marksa i przyjęta przez niego błędna teoria wartości to także intelektualny mit założycielski dla systemu absolutnego bełkotu, wielkich tomów wypełnionych niepotrzebnymi tabelkami i nowomową – jak w książkach Lenina.
Paweł Kot
[1] Esej wchodzi w skład książki: Marksizm. Krytyka, którą można bezpłatnie pobrać pod adresem: https://mises.pl/blog/2019/04/30/marksizm-krytyka-bezplatny-e-book/
Źródło ilustracji: Pixabay.com